sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 10 "Nigdy nie mów nigdy"

POV Anne
Stojąc przed salą, w której zaraz miała odbyć się lekcja matematyki westchnęłam zrezygnowana. Wszystko na zajęciach u pani Clary, denerwuje mnie. Od równań matematycznych, które lubię, po tykanie zegara naściennego. Wchodząc do sali, poczułam gorący oddech na szyi. Moje ciało przeszyły ciarki. Wyczułam dłoń Justina na moim prawym ramieniu. Myślałam, że dałam mu do zrozumienia, że nie chce go znać. Zamknęłam oczy, przygryzając dolną wargę. Wyrwałam mu się i zdecydowanym krokiem weszłam do klasy. Zaczęłam rozglądać się po sali w poszukiwaniu wolnego miejsca. Niestety wszystkie były zajęte... no prawie wszystkie, zostały te na końcu. Usiadłam więc w jednej z nich i pochyliłam się nad plecakiem, aby wyjąć książki. Gdy Justin wszedł do klasy wszyscy wlepili w niego oczy, starłam się uniknąć jego spojrzenia, ale okazało się to nie możliwe. Perfidnie przesuwał po mnie wzrokiem, od czubka głowy, aż po czarne buty. Zacisnęłam zęby i wbiłam wzrok w okno, o dziwo nie usiadł obok mnie, ale całą lekcje czułam na sobie jego palące spojrzenie. Gdy po dzwonku wyszłam na korytarz, nie było go. Po prostu zniknął. Zeszłam na dół do szatni, otworzyłam szafkę i szybko wciągnęłam na siebie niebieski płaszcz i czarne botki, przy czym cały czas rozglądałam się na boki. Justin nie pojawił się w szatni. Czyżby dał mi spokój? Wychodząc ze szkoły dziękowałam Bogu, że mogę w spokoju wrócić do domu. Meg skończyła lekcje godzinę wcześniej i zabrała samochód, więc byłam skazana wracać do domu na piechotę. Niebo było pochmurne, ale nie padało. Jeszcze. Przeszłam przez parking i wyszłam na główną ulicę. Wtedy właśnie zaczął padać deszcz. Naciągnęłam na głową kaptur, przez chwile myślałam, że ten dzień nie zakończy się katastrofą... ale nie, ten dzień jest taki jak wszystkie inne, czyli beznadziejny. Obejrzałam się, w moją stronę nadjeżdżał czarny NISSAN 350Z. Zatrzymał się obok mnie, niestety nie widziałam kierowcy... boczne szyby były przyciemniane. Serce podskoczyło mi do gardła, drzwi od strony prowadzącego auto, otworzyły się. Wyszła z niego zakapturzona postać, nie mogłam zobaczyć jej twarzy, ale gdy podszedł bliżej zobaczyłam jego twarz. Justin uśmiechał się jakby właśnie dostał niewiarygodnie, wspaniały prezent. Wyminęłam go, ale zanim zdążyłam zrobić krok złapał mnie za ramie i odwrócił w swoją stronę. Mogłam się mu wyrwać, uciec i zostawić na środku ulicy... ale 1) miał samochód i szybko by mnie dogonił 2) miałam szanse dać mu do zrozumienia, że powinien mnie zostawić i 3) wcale nie miałam ochoty mu się wyrwać. Zamiast więc uciec, spojrzałam mu w oczy i nie wierząc, że to robię, zapytałam:
-Czego chcesz?
-Chciałem z tobą pogadać przed matmą, ale nie dałaś mi szansy... chciałbym ci to wszystko wynagrodzić.
-Wszystko? To znaczy co?
-Wiesz co.- uśmiechną się przekornie, tak, że w jego policzkach pojawiły się dołeczki.- Nie mam czasu...
-Wynagrodzisz to, dając mi spokój- przerwałam mu szybko i wyminęłam po raz drugi. Nie złapał mnie za rękę, tylko wsiadł do auta i odpalił silnik. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Czyżby poskutkowało? Może właśnie odbyłam z nim ostatnią rozmowę... Justin podjechał do mnie swoim samochodem i opuścił szybę.
-Jeśli ze mną nie porozmawiasz, będę tak jechał aż do twojego domu i nigdy nie dam ci spokoju. Wsiadaj, przynajmniej nie zmokniesz.
-Podwieziesz mnie prosto pod dom? Żadnych przystanków?- ta propozycja wydała mi się atrakcyjna.
-Tego nie mogę ci obiecać, ale myślę, że cię nie zawiodę. Nie daj się prosić... jeśli ci się nie spodoba odczepię się od ciebie już na zawsze. Nigdy więcej nie będziesz musiała ze mną rozmawiać.
-Nigdy nie mów nigdy.- wyszeptałam, patrząc na buty.
-Co powiedziałaś?- zapytał, najwyraźniej nie słysząc moich słów. Przeczesałam włosy dłonią. Mam jeszcze trochę drogi do domu, jestem zmęczona i nie zmoknę... ale z drugiej strony nie ufam Justinowi, co jeśli wywiezie mnie poza Londyn i zostawi w jakimś ciemnym lesie, gdzie nie ma zasięgu? Czemu miałabym mu zaufać?
-Dobra.- powiedziałam w końcu.- Ale masz jechać spokojnie i nie wariować na drodze.
-Okej.- otworzyłam sobie drzwi i usiadłam po jego prawej. W środku było bardzo ciepło, a fotele były wygodne. Oparłam głowę o zagłówek i wlepiłam wzrok w okno. Po pół godzinie jazdy moje powieki stały się ciężkie i powoli zapadałam w sen.
-Nie zasypiaj, mieliśmy pogadać.- westchnęłam ciężko i z trudem przewróciłam głowę w jego stronę.
-O czym chcesz rozmawiać?
-Nie wiem... ale chyba powinniśmy rozmawiać, skoro chcę cię przeprosić.
-A nie możesz po prostu powiedzieć „przepraszam”?- powiedziałam poirytowana. Nie chciałam siedzieć w tym aucie... chciałam tylko, żeby wreszcie dał mi spokój. Nie odpowiedział więc spojrzałam na drogę.- Daleko jeszcze?
-Nie jesteś zbyt cierpliwa.
-Spostrzegawczy jesteś.- wypaliłam. Odchrząkną i spojrzał na mnie.
-Droga zajmie nam jeszcze jakąś godzinę... Co u tego frajera?- poparzyłam na niego pytająco, uśmiechną się ironicznie, co chwilę zerkając na drogę.- Davida?
-Po pierwsze, co cię to interesuje? Po drugie, nie nazywaj go tak.
-Nic. Chcę podtrzymać rozmowę.
-Wszystko u niego w porządku.- powiedziałam i znów spojrzałam za okno. Właśnie mijaliśmy jedną z głównych ulic Londynu, byłam ciekawa gdzie mnie zabiera, ale zanim zdarzyłam go oto zapytać, zmorzył mnie sen.
POV Justin
Nie wiem czemu to robię, nie zależy mi na Anne... ja po prostu chcę się z nią spotykać, nie wystarcza mi czas spędzony w szkole i wgapianie się w nią na każdej lekcji. Żadna dziewczyna nie robi na mnie wrażenia, ona też, u każdej podoba mi się tylko wygląd, nigdy nie patrze na to jaki mają charakter i wszystkie są takie same. Wyskakują z majtek na mój widok, są uległe, nie stawiają oporu. Jednym słowem są łatwe. Anne też nie stawia oporu... to znaczy nie w tym sensie... wie, że może mi się postawić i próbuje to zrobić, ale nie potrafi. Jest zamknięta i na pewno łatwo mi nie pójdzie. Nie ufa mi, widać to na pierwszy rzut oka, ale wsiadła do samochodu i to zdziwiło mnie najbardziej, byłem prawie pewny, że będę musiał użyć siły... bardzo mnie zaskoczyła. Ta sytuacja dała mi do zrozumienia, że jednak mam szansę i mam zamiar to wykorzystać. Ostro skręciłem w prawo... Ann prosiła mnie żebym jechał ostrożnie, ale teraz kiedy śpi to nie ma znaczenia. Deszcz przestał padać już kwadrans temu i teraz na niebie wyraźnie było widać gwiazdy. Muszę się postarać... więc zabieram ją w miejsce, które nawet mnie wprawiło w zachwyt. Spojrzałem na nią z ukosa i uśmiechnąłem się pod nosem. Jej głowa była oparta o zagłówek, usta lekko rozchylone. Oddychała miarowo i spokojnie tak jak tamtej nocy kiedy udało mi się wejść do jej pokoju, miała różowe policzki , jedna rękę oparła o szybę, druga bezwładnie zwisała z kolana. Całość wyglądała dość komicznie. Ziewnąłem i skręciłem na stacje benzynową... musiałem zatankować i trochę się bałem, że kiedy się zatrzymam Anne się obudzi. Zaparkowałem ostrożnie, nie wyłączając silnika wyszedłem z auta. Stacja była dość mała, rozejrzałem się ostrożnie sprawdzając gdzie są kamery, ale nie zauważyłem żadnej. Powoli podszedłem do zbiornika z paliwem, kasjer siedzący w małym budynku nawet nie podniósł na mnie wzroku. Nalałem paliwa do pełna, szybko wsiadłem do samochodu i odjechałem z piskiem opon. Anne nadal spała. Nie płace, mam pieniądze, ale po prostu nie chce mi się tracić czasu. Zresztą to nie wiele, robiłem gorsze rzeczy i nikt mnie nigdy nie przyłapał, gliny są tępe i nawet gdyby wpadły na jakiś trop nie stawiły by mi czoła. Ale żadnego dowodu nie znaleźli i nie znajdą, jestem na to za cwany.
POV Anne
Obudziłam się kiedy samochód się zatrzymał, lekko rozchyliłam powieki. Justina nie było w samochodzie, stał na zewnątrz i nalewał paliwa do baku. Rozglądał się dookoła z cwanym uśmieszkiem przylepionym do buzi. Nie zapłacił, ale jak mogłam pomyśleć, że to zrobi? Kiedy usiadł obok mnie poczułam zapach benzyny, szybko zamknęłam oczy, nie wiem czemu, ale wolałam żeby nie widział, że nie spałam. Ruszył tak nagle i gwałtownie, że poczułam jak wszystkie wnętrzności przewracają mi się w brzuchu. Zamknęłam oczy i zasnęłam ponownie. Obudziło mnie gwałtowne hamowanie, moja ręka ześliznęła się z szyby, o którą była oparta. W jednej chwili uderzyłam czołem o drzwi samochodu i usłyszałam śmiech Justina. Westchnęłam cicho na jego widok, był skupiony na drodze, ale co chwile zerkał w moją stronę z rozbawieniem.
-Co?- zapytałam rozdrażniona.
-Nic, tylko śmiesznie wyglądasz. Zawsze wstajesz taka wściekła?- na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek.
-Nie... czasem jestem przerażona, bo obok mnie leży nieznajomy facet.
-To była akcja. Będziesz mi to wypominać cały czas?
-Myślę, że nie będę na ciebie skazana przez cały czas.- zamrugałam i spojrzałam na drogę.- Gdzie jesteśmy?
-Już niedaleko.
-Okej.- mruknęłam i powoli sięgnęłam do kieszeni.
-Co robisz?- zapytał zaciekawiony.
-Nic, jest późno, a Meg nie ma pojęcia gdzie jestem.. muszę jej powiedzieć, że nadal żyję.- gdy to powiedziałam usłyszałam jego chichot, ale tym razem nie miałam zamiaru pytać co go tak rozbawiło. Zamiast tego wybrałam numer swojej przyjaciółki, po dwóch sygnałach usłyszałam znajomy głos.
-Mówi David, Meg jest chwilowo zajęta. Przekazać jej coś?
-Hej David, to ja Anne. Chciałam tylko powiedzieć Meggie, żeby się nie martwiła.
-Ok, przekaże jej to, na razie.
-Cześć.- kiedy się rozłączyłam Justin parkował na zadbanym i pustym parkingu. Spojrzałam na niego, jego ręce nerwowo zaciskały się na kierownicy, a kostki były lekko białe. Zignorowałam to i rozejrzałam się dookoła. Wszędzie było widać drzewa przez, które przebijał się słaby blask gwiazd. Ale poza tym wszędzie było ciemno. Przeszedł mnie dreszcz, co mogliśmy robić w takim miejscu jak to? Wprost idealna sceneria na zabójstwo. Ale gdyby chciał mnie zabić pozwolił by mi zadzwonić do Meg? Przewróciłam oczami, znowu zaczynam dramatyzować. Justin otworzył drzwi i wysiadł z samochodu, zastanowiłam się chwile i zrobiłam to co on. Powietrze było tu świeże, nie tak jak w Londynie. Nie było czuć spalin samochodowych i w przeciwieństwie do miasta było tu niewiarygodnie cicho. Poczułam na sobie jego wzrok, ale się nie odwróciłam nie chciałam na niego patrzeć. Usłyszałam jak odwraca się w drugą stronę, co zmusiło mnie żebym na niego spojrzała. W ciemności widać było tylko jego sylwetkę,powoli ruszył w kierunku drzew i przeszedł przez zadbany trawnik. Skierowałam się w jego stronę, kiedy go dogoniłam potknęłam się o wystający korzeń i wpadłam na niego. Justin obrócił się w moją stronę, zauważyłam tylko jego uśmiech. Szybko puściłam jego kurtkę na której zacisnęłam rękę. Miałam nadzieje, że on też nie widzi mojej twarzy, bo czułam jak płoną mi policzki.
-Złap się mnie. Jest ciemno... chyba nie chcesz się przewrócić?
-Nie dzięki, poradzę sobie.- odpowiedziałam, ale po kilku krokach pożałowałam swojej decyzji. Uderzyłam kolanem w jedno z drzew i poczułam straszny ból, przewróciłam się na plecy i jęknęłam cicho, że akurat w tym miejscu musiało rosnąć to cholerne drzewo!!!Usłyszałam jak Justin kuca nade mną.
-Fajtłapa.- powiedział, nie żeby mnie to uraziło, ale poczułam się trochę nieswojo. Bez słów złapał mnie za jedną rękę i wziął na barana. Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu, które przerywały tylko moje westchnienia. Zastanawiałam się czy nie jest mu ciężko, ale nie wydawał się zmęczony. Kiedy bez ostrzeżenia, postawił mnie na ziemię zrozumiałam, że jesteśmy na miejscu. Podniosłam głowę do góry, tu było o wiele jaśniej. W oddaleniu około dziesięciu metrów było widać koniec zbocza? Biła z niego tajemnicza jasna poświata. Podeszłam bliżej, niedaleko urwiska stało kilka ławek... kiedy przeszła obok nich poczułam się tak jak bym przekroczyła jakąś granicę. Już z tego miejsca mogłam podziwiać niesamowity krajobraz, na dole rozciągał się Londyn. Wszędzie było widać światło, wyraźnie odznaczały się tylko ciemniejsze i mniejsze uliczki. Całość tworzyła coś w rodzaju pajęczej sieci. Oczywiście nie mogłam zobaczyć wszystkiego, miasto było zbyt duże, a ja byłam na zbyt małej wysokości. Nagle zapragnęłam wspiąć się wyżej, znaleźć miejsce w którym będę mogła oglądać Londyn w całej okazałości. Uśmiechnęłam się sama do siebie, właśnie na chwile zapomniałam o wszystkich problemach i o Justinie, który stał zaraz na mną.
-Zaraz wracam, zostawiłem coś w samochodzie.- powiedział, ale ja nie zwróciłam na niego uwagi, wzruszyłam ramionami i nadal przyglądałam się miastu, które powoli zapadało w sen. To miejsce było niesamowite, ale wydawało się opuszczone... jakby nikt nie odwiedzał go od wieków. Usiadłam ostrożnie na jednej z ławek ustawionych w półkolu. Czemu zabrał mnie w takie miejsce? Musiałam przyznać, że mi się tu podoba... ale to z kolei oznacza, że będę skazana na jego towarzystwo i już nigdy się nie odczepi. Wredna pijawka. Przeklinając go w myślach cały czas zerkałam do tyłu. Za mną było zupełnie ciemno, wiatr co chwile poruszał konarami drzew... to mnie przerażało. A jeśli za chwilę zza tego drzewa, wyskoczy facet z piłą mechaniczną... albo co gorsza Justin? Starałam się skupić na Londynie, ale nie potrafiłam. Kiedy wrócił, w reku trzymał pudełko z pizzą i koc.
-Powiedzmy, że to nie jest randka... co robi się na nie randce?- zapytał z uśmiechem.
-Zapytaj raczej czego się nie robi.- odpowiedziałam, z ironią.- Ale masz rację, to nie jest randka.
-Ale jeżeli to nie jest randka... to co to jest?
-Wymuszone spotkanie, dwójki ludzi, którzy kompletnie się nie znają.- powiedziałam, starając się przybrać poważny ton.
-Ta... masz rację, ale po jakimś czasie to „spotkanie”, może przerodzić się w randkę.
-Gdybyś powiedział mi to wcześniej nie zgodziłabym się na to, żeby tu przyjechać.- wypaliłam, w czasie kiedy on otwierał pudełko z pizzą.
-To, ci się tu nie podoba?- uniósł brwi. Musiałam przyznać, że jest tu pięknie i tak, cholernie mi się tu podoba... ale się bałam. Czy jeśli to powiem, będzie mnie prześladować do końca życia? W sumie nawet dobrze mi się z nim rozmawiało. Przeszły mnie ciarki. Jak mogło mi się z nim dobrze gadać? Rozbił mi głowę, przezywa moich przyjaciół i zachowuje się jakby wszystko było u jego stup.- Dostanę odpowiedź?- westchnęłam, a Justin teatralnie powtórzył to po mnie.
-Muszę się zastanowić.- powiedziałam.
-Już się zastanowiłaś?- uniosłam oczy do góry, wołając o pomstę do nieba.
-Tak.- powiedziałam, właściwie nie wiedziałam czemu to robię.- Jest tu pięknie... ale to niczego nie zmienia, nie przekonałeś mnie do siebie.- z niedowierzaniem pokręcił głową i uśmiechną się.- Wiesz, że kiedy się uśmiechasz w twoich oczach nie widać radości?-zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Odwróciłam się od niego i spojrzałam na miasto, a kiedy znowu na niego popatrzyłam wydawał się jednocześnie rozbawiony, zaciekawiony i zamyślony. Po chwili milczenia powiedział:
-Przyglądasz mi się?- zabawnie poruszał brwiami tak, że wybuchnęłam śmiechem. Po godzinie rozmowy, poczułam niesamowite zmęczenie. Zjedliśmy całą pizzę, która niestety była już zimna, ale nadal pyszna. Nie spodziewałam się tak świetnego spotkania. Oparłam się o jego ramię i zasnęłam. Czułam jak lekko podnosi mnie z miejsca, ale nie chciałam mu się wyrwać. Wtuliłam się w jego pierś i poczułam nagły przypływ spokoju.
POV Justin
Anne spała całą drogę. Jej stwierdzenie wprawiło mnie w zakłopotanie... poczułem jak wszystko we mnie płonie. Zdenerwowałem się... ale nie mogłem wszystkiego spieprzyć. Było już tak blisko, jestem prawie pewny, że mi ufa. Dokładnie znałem następny krok... muszę się do niej zbliżyć, dać poczucie bezpieczeństwa. Uśmiechnąłem się pod nosem wjeżdżając na teren jej domu.
POV Meggie
Gdy czarny samochód wjechał na podwórko, serce podskoczyło mi do gardła... Anne dzwoniła do mnie, żebym się nie martwiła. Ale jak mogłam się nie martwić? Cały wieczór spędziłam na staniu w oknie i czekaniu, aż w końcu wróci. Obie nie znałyśmy tu nikogo oprócz Davida... więc z kim mogła się spotkać, gdzie pójść? Ale naprawdę się przeraziłam dopiero kiedy zobaczyłam kierowcę. Justin siedział obok, jak mi się wydaje, śpiącej Anne...zmrużyłam oczy. Muszę wyjść na zewnątrz. Wybiegłam z domu i szybkim krokiem podeszłam do samochodu. Zapukałam w okno, gdy się otworzyło, pojawiła się uśmiechnięta twarz tego idioty.
-Co tu robisz?!- krzyknęłam rozhisteryzowana.
-Cicho... odwiozłem twoją przyjaciółkę. Nie widać?
-Nie jestem ślepa.- powiedziałam.- Ale czemu ty ją odwozisz?
-Za dużo pytań.- powiedział i bez dalszych wyjaśnień wysiadł z auta. Przeszedł obok mnie i otworzył drzwi od strony pasażera. Dziwiłam się, jak Ann mogła tak spokojnie usnąć w JEGO samochodzie? Wziął ją na ręce.
-Puść ją.
-Chcesz, żebym puścił ją na środku podwórka? Dasz sobie radę sama?
-Nie.- powiedziałam speszona. I zaprowadziłam go do mieszkania.- Sypialnia Anne jest... - Justin nawet na mnie nie spojrzał. Szybkim krokiem wszedł po schodach i trafił prosto do
sypialni mojej przyjaciółki. Co do cholery?!
-Skąd wiesz gdzie Anne ma sypialnie?- zapytałam groźnym tonem, kiedy schodził ze schodów. Wyglądał na zadowolonego z siebie i trochę rozbawionego. Już otworzył buzie, ale zanim zdążył coś powiedzieć, David staną obok mnie.
-Co się tu dzieje?- zapytał, a ja westchnęłam.
-Sama nie wiem.
POV David
Spojrzałem na Justina, na Meg i znów na Justina. Co on robi w ich domu. Meggie wyglądała na wściekłą i poirytowaną.
-Gdzie jest Anne?- poczułem niepokój.
-Na górze.- odpowiedział. Zszedł ze schodów, uśmiechną się do nas i wyszedł. Tak po prostu. Staliśmy w przedpokoju jeszcze jakiś czas.
-Idę sprawdzić co z Anne. Poczekasz na mnie w salonie?
-Tak, jasne.- powiedziałam. Przeszedłem do pokoju i usiadłem w wygodnej kanapie. W tej samej chwili poczułem wibracje w kieszeni.
Od nieznany:
Czy to nie jest dziwne, że w twoim domu nie ma żadnych zdjęć z twojego wczesnego dzieciństwa?
Takie smsy dostaje, już od dłuższego czasu... starałem się je ignorować, ale przychodzą za często. Zaczynam się niepokoić. Szybko wstałem z siedzenia i wszedłem do przedpokoju.
-Meg! Muszę iść!
-Co?!- wybiegła z pokoju i zmierzyła mnie wzrokiem. Ale ja jej nie odpowiedziałem, naciągnąłem kurtkę wyszedłem na zewnątrz.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz