POV Justin
Zaraz po odniesieniu Anne, wyszedłem z jej domu. Nie chciało mi się
gadać z tym frajerem i imitacją fajnej laski. Wsiadłem do
samochodu i zaraz zaparkowałem go na sąsiednim podwórku. Kilka
minut wcześniej dostałem od Weyna smsy, że jego rodzice wyjechali
w „sprawach służbowych” i z tej okazji zorganizowali małą
imprezę. Czemu nie skorzystać? Takie spotkania zawsze były
odprężające... a mi przydało by się trochę relaksu. Przeszedłem
przez podwórko i bez pukania wszedłem do domu. W mieszkaniu dało
się wyczuć dym papierosów i zapach alkoholu. W salonie na kanapie
leżał nie przytomny Weyne, miał pół otwarte oczy, wyglądał
upiornie. Na dole obok niego, opierał się Jackob. Palił jointa, na
jego kolanach w samej bieliźnie siedziała Scarlett... obraz był
lekko zamazany przez dym, ale w oddali na balkonie dostrzegłem
jeszcze trzy osoby. Przeszedłem przez pokój i oparłem się o
framugę. Na zewnątrz stały dwie dziewczyny Vanessa i Rebeca, i
Cody, młodszy brat Weyna. Patrzył się na dziewczyny maślanymi
oczami i przyglądał się ich piersiom.
-Mogę ich dotknąć?- zapytał z nadzieją.
-Jasne!- Cody oblizał wargi i wyciągną rękę w stronę Rebecy.
-Myślałem, że tylko ja mam do tego prawo...- powiedziałem
ironicznie. Dziewczyna obróciła się w moją stronę, wyglądała
na wściekłą.
-Nie od kiedy łazisz za tą dziwką!- była nieźle wstawiona, miała
nienaturalnie duże źrenice.
-Miałem zamiar ci to wynagrodzić... ale najwyraźniej wolisz żeby
zostało tak jak jest.- Venessa przyglądała się mi podejrzliwie, a
Cody nadal wlepiał oczy w klatkę piersiową Rebeci.
-To, mogę cie pomacać?- zapytał młody.
-Jasne, że tak!- powiedziałem i uśmiechnąłem się do niego.
Odwróciłem się od nich i przez chwile słyszałem za sobą
pojękiwanie Rebecy. Nie sprzeciwiła się... dla niej moje słowo
było święte. Byłem pewny, że zaraz podejdzie do mnie i zacznie
mruczeć przeprosiny. Jak się okazało, parę minut później,
miałem racje.
-Justin...- wyszeptała.- przepraszam, przecież wiesz, że nie jest
mi łatwo. Kocham cię.- w tym miejscu wzięła głęboki oddech,
chciała żebym jej odpowiedział tym samym.- Przecież wiesz jaki
jesteś dla mnie ważny... oh, powiedz coś! Zrobię wszystko.
Dosłownie wszystko, dla ciebie mogę nawet skoczyć w płomienie.
-Jesteś żałosna. Myślisz, że przydasz mi się martwa, skoro
nawet gdy żyjesz nie ma z ciebie pożytku?
-Nie, Justin. Ja tylko chcę żebyś był szczęśliwy. Miałam
nadzieję...
-Na co?- przerwałem jej.- Myślisz, że będę tracił na ciebie
czas?- uwielbiam bawić się jej uczuciami. Szczególnie kiedy udaje
zakochaną i przeprasza mnie choć to ja powinienem przepraszać ją.-
Kiedy mnie poznałaś, wiedziałaś, że wchodzisz w otwarty związek.
Możesz spotykać się z kimkolwiek zechcesz, ale uparłaś się, że
będziesz mi wierna... więc bądź!- w jej oczach pojawiły się
łzy.
-Nie mów tak!- powiedziała i wybiegła na korytarz, a potem po
schodach na górę. Tego właśnie chciałem. Pobiegłem za nią i
zanim zdążyła coś powiedzieć przycisnąłem do ściany.
-Przepraszam...- wyszeptała całując mnie w szyję. Wsunąłem ręce
po jej koszulkę, otworzyłem drzwi do sypialni rodziców Weyna i
pchnąłem ją na łóżko. Zanim zdążyłem podejść do niej,
usłyszałem dzwonek telefonu. Odebrałem.
-Co jest?- zapytałem.
-Dzwonie do ciebie od godziny, Justin.- usłyszałem głos Toma.
-Możliwe, że nie miałem zasięgu.
-Co mnie to obchodzi? Potrzebuje cię. Teraz. Będę u ciebie za
godzinę.- rozłączył się... typowe dla Toma.
POV Anne
Obudziłam się w swoim pokoju. Dokładnie pamiętałam to co działo
się tego wieczoru. Bałam się co będzie dalej... co Justin
zamierza, będziemy się teraz spotykać? Nie chciałam o tym myśleć,
ani przebywać w jego towarzystwie. Jestem na siebie zła, że się
zgodziłam... teraz już na sto procent się nie odczepi. Co gorsza
to spotkanie mi się podobało. Gdyby on był taki przez cały
czas... spojrzałam na zegarek, 2:27. Powoli zwlokłam się z łóżka
i weszłam do łazienki. Nie cierpię chodzić spać, gdy nie jestem
umyta. Czuje wtedy na sobie cały brud, który zbierał się na mnie
przez dzień. Weszłam pod prysznic i rozplątałam włosy. Woda
otuliła mnie w całości. Wzięłam szampon i zaczęłam myć głowę.
W takim momencie powinnam poczuć odprężenie, ale zamiast tego w
mojej głowie rozpętała się burza. Jak znalazłam się w pokoju?
Jeżeli przyniósł mnie tu Justin, to Meg musiała go wpuścić...
pewnie jest wściekła. Ja zawsze się wściekam, kiedy do domu
przywozi ją ktoś, kogo nie znam lub ktoś kogo znam i nie ufam. A
ona na pewno nie ufa Justinowi... zresztą ja też. Wyszłam z kabiny
i przyjrzałam się sobie w lustrze. Moje długie włosy plątały
się na dole, wyglądałam potwornie. Makijaż, którego nie
zdarzyłam zmyć przed kąpielą, spływał po moich policzkach. Z
moich mokrych i potarganych włosów, spływały małe kropelki wody.
Szybko podeszłam do umywalki i zmyłam resztki z buzi. By po chwil
zacząć się wycierać. Włosy rozczesałam i postanowiłam ich nie
suszyć, z jednego powodu, mianowicie był środek nocy. Byłam
bardzo głodna, mimo pizzy, którą zjadłam wcześniej. Wyszłam z
toalety i owinięta w szlafrok, zeszłam na dół. Wyjęłam z
lodówki zimnego kurczaka. Nie lubiłam jeść zimnych potraw, ale
teraz posmakowało by mi wszystko. Wzięłam go na górę, nie
chciałam obudzić Meg, ale ona czekała już na mnie w pokoju.
Siedziała na moim łóżku i przyglądała się zdjęciu, które
trzymała w ręce. Cicho usiadłam obok niej. Siedziałyśmy w
milczeniu jakieś dziesięć minut, przyglądając się fotografii.
Przedstawiała mnie i Meg, dwa lata temu w parku. To był cudowny
dzień, pełen atrakcji, wypełniony śmiechem i radością. Obie
ubrane w szkolne mundurki, stałyśmy nad brzegiem rzeki, wszystko z
tamtego czasu pamiętam doskonale. Ale to minęło i już nie wróci.
Usłyszałam ciężkie westchniecie mojej przyjaciółki. Przyglądała
mi się.
-Anne, wiem, że masz własny rozum i, że jesteś rozsądna. Po
prostu nie chcę, żeby historia się powtórzyła.
-Wiem.- powiedziałam beznamiętnie.
-Tak, wiesz... ale ja tego nie rozumiem.
-Powiem ci... teraz?
-Uhm.
Opowiedziałam jej wszystko po kolei, wspomniałam też o moich
zmartwieniach dotyczących Justina.
-Palant.- powiedziała.- Żeby tak na kimś wymuszać randki.
-To nie była randka! Najgorsze jest to, że mi się podobało.
-Tylko jedno mnie zastanawia. Skąd on do cholery wiedział, gdzie
masz pokój?
-Skąd mam to wiedzieć?- udałam zdziwioną. Nie lubię jej
okłamywać, ale nie chcę żeby wiedziała. Boję się jej reakcji.
- Jestem zmęczona.- powiedziałam wymijająco.
-No dobra... to dobranoc.- wyszła z pokoju, gasząc światło.
Dopiero teraz przypominałam sobie o kurczaku, ale jak na złość,
nie jestem już głodna. Położyłam się i szczelnie przykryłam.
Kołdra była bardzo miękka, od razu zrobiło mi się ciepło.
-Dobranoc.- zasnęłam.
Następny ranek okazał się totalną katastrofą. Zaspałam, nie
zdarzyłam się pomalować, ani zjeść. Potem potknęłam się na
schodach i wylądowałam na tyłku... pobrudziłam spodnie i musiałam
pójść i przebrać się w domu. W drodze do szkoły przypominało
mi się, że nie wzięłam ze sobą klucza do szafki... fatalnie.
Stałam w korku, jakiś kwadrans. Meg było to obojętne, ale je nie
chciałam spóźnić się do szkoły. Na parkingu, wjechałam w kosz
i na masce samochodu powstało, niewielkie wgniecenie.
-Jasper to załatwi.- powiedziała lekceważąco Meggie.
-Ta... jasne.- powiedziałam bez przekonania i razem ruszyłyśmy do
szkoły. Jedyną pozytywną myślą, jest to, że mam pierwszą
lekcję z Meg. Weszłyśmy pędem do szkoły... no dobra, ja weszłam
pędem do szkoły, a moja przyjaciółka wlokła się za mną.
Zostawiłam kurtkę w szatni oraz zmieniłam obuwie. To samo zrobiła
Meggie, tylko dużo wolniej.
-Meg szybciej, proszę cię.- westchnęłam, widząc jak po raz
trzeci stara się zawiązać idealną kokardkę na swoich wansach.
-Już!- wykrzyknęła, na co się uśmiechnęłam.- Teraz czas na
drugi but.- westchnęłam zrezygnowana, opadając na ławkę obok
mojej siostry. Po całej szkole rozniósł się znienawidzony dźwięk,
przez każdego ucznia – dzwonek na lekcje. Wstałam z mebla, gdy
zauważyłam, że Meggie się również podnosi. Zabierając torbę,
ruszyłam w stronę mojej szafki. Zostawiłam nie potrzebne książki
i zeszyty. Meg zapukała w drzwi, by po chwili pociągnąć metalową
klamkę. Przełknęłam ślinę, zdenerwowana. Nie widziałam twarzy
pani Giny, ponieważ Meggie jest wyższa ode mnie. Bałam się, że
się wścieknie jak pani Clara. Meg zaczęła mówić o naszym
niefartownym poranku, mówiąc „naszym” mam na myśli o moim
niefartownym poranku. Moja przyjaciółka pominęła krępujące
zdarzenia, jak na przykład; fatalne stłuczenie mojego tyłka. O
dziwo wychowawczyni nie miała do nas pretensji. Dodając, że i ona
nie miała zbyt przyjaznego ranka. Usiadłam razem z Meggie do
pierwszej ławki. Starałam się skupić na nauczycielce i słuchać
to co mówi. Niestety, jak na złość, dziś wszystko idzie nie po
mojej myśli. Od początku lekcji, czułam czyjś palący wzrok na
sobie. Oczywiście, nie muszę wam mówić kto, bo pewnie się
domyśliliście. Meg szturchnęła mnie pod ławką, wyrywając z
„transu”.
-Do ciebie, z tyłu.- powiedziała, gdy tylko zauważyła moje
pytające spojrzenie. Niepewnie sięgnęłam po zgniecioną kulkę,
na której było niewyraźnie napisane moje imię. Rozejrzałam się
po klasie zdezorientowana. O dziwo nikt na mnie nie patrzył,
myślałam, że ten „ktoś” będzie chciał widzieć moją minę.
Spojrzałam na szatyna, który teraz rozmawiał z chłopakiem o
kręconych włosach. Z westchnieniem rozwinęłam kartkę pod ławką.
„Podobało ci się wczoraj? - J.” - przeczytałam, cicho
mamrocząc treść pod nosem. No tak, jak mogłam pomyśleć, że
Justin się ode mnie odczepi?
„Nie. - A.” - odpisałam niewyraźnie. Zaprzeczyłam samej sobie.
Zgniotłam i tak już pogniecioną kartkę, w kulkę. Spojrzałam
spod grzywki, czy pani Gina przypadkiem nie patrzy w moją stronę.
Na szczęście, nauczycielka pisała coś na tablicy. Odwróciłam
się ponownie i zamachnęłam, trafiając kolegę Justina w głowę.
Zaśmiałam się pod nosem widząc, jak chłopak próbuje wyciągnąć
liścik z loków. Po paru sekundach Bieber już mi odpisywał.
-Anne, odwróć się.- powiedziała ostrzegawczo wychowawczyni.
Natychmiast odwróciłam się, poczułam jak moje policzki powoli
stają się zaróżowiałe. Co za wstyd! Być przyłapaną i to
jeszcze na patrzeniu na Justina.
-Przepraszam.- wymamrotałam pod nosem. Gdy pani Gina powróciła do
pisania, poczułam, że ktoś trafił mnie papierową kulką w tył
głowy. Na mojej twarzy powstał grymas, ale podniosłam kartkę i
przeczytałam kolejne niewyraźne zdania.
„Na prawdę? A ten zachwyt? Hmm?” - ma mnie. Westchnęłam i
zaczęłam myśleć nad odpowiedzią, gdy nagle rozbrzmiał dzwonek.
Podniosłam zdezorientowana wzrok na równie zdziwioną co ja,
nauczycielkę. Spojrzałam na zegar, wiszący nad tablicą. Było
jeszcze dobre 20 minut do końca pierwszej lekcji. Po raz drugi
zabrzmiał raniące uszy, dźwięk. Widząc minę naszej
wychowawczyni, wiedziała już co się dzieje.
-Ok, bez paniki. Ustawcie się w dwójki, tylko szybko.- wstałam z
miejsca, trochę przestraszona. - Wychodzimy i trzymamy się klasy.-
dopowiedziała. Dzwonek zadzwonił po raz trzeci, teraz to i ja
wiedziałam, co się dzieje. Stanęłam w parze z Meg. Szłyśmy za
naszą klasą, przez zatłoczony korytarz. Po wyjściu z budynku,
dyrektor kazał pani Ginie ustawić nas w dwuszeregu i policzyć. Z
tego iż byłam niższa od mojej przyjaciółki, stanęłam przed
nią.
-UWAGA!- rozbrzmiał głos dyrektora, który mówił przez megafon.-
Z powodu pożaru macie odwołanie lekcje. Jeżeli coś wam ważnego
zostało w budynku, postanowimy to uratować. Dziękuję.- mówił, a
ja wsłuchiwałam się uważnie. Sprawdziłam kieszeń, odetchnęłam
z ulgą wyciągając klucze do domu i telefon. Odwróciłam się w
stronę Meggie, na jej twarzy był wymalowany grymas.
-Anne mój telefon został w torbie...- powiedziała zrezygnowana.- i
klucze do auta też.- tym razem na mojej twarzy pojawił się grymas.
-Czyli musimy iść do domu na piechotę?- jęknęłam zrezygnowana.
-Najwyraźniej, a na taksówkę, czy autobus nie mamy kasy, bo
została w budynku.- odpowiedziała. Spojrzałam na telefon, była
9:17. Zauważyłam zbliżającego się Davida, chciałam mu pomachać.
Lecz on domyślając się co chcę zrobić, przyłożył palec do
ust, przekazując tym mi bym była cicho.
POV Meggie
Poczułam jak ktoś zakrywa mi oczy. Nie mogła być to Anne, bo ona
stała przede mną.
-David?- spytałam nie będąc pewna, czy to na pewno on.
-Yep.- odpowiedział mi zdejmując dłonie z moich oczu, po chwili
poczułam jego ręce na moich biodrach. Na mojej twarzy powstał
zapewne widoczny rumieniec. Ann widząc to zachichotała, a ja
przygryzłam wargę. David dał mi soczystego całusa w policzek. Nie
wiem czy to było możliwe, ale zdawało mi się, że kolor moich
policzków jest bardziej różowy, niż moje włosy. Usłyszałam
chichot Davida, przez co na mojej twarzy powstał uśmiech.
-Powieść was?- zapytał.
-Jeżeli to nie sprawi ci problemu.- powiedziałam cicho, za cicho
jak na mnie. Co się ze mną dzieje?
-Jak już kiedyś mówiłem, mieszkamy blisko siebie. Nie martw się.-
ostatnie zdanie wyszeptał do mojego ucha. Odwróciłam się w stronę
Davida, nasze twarze dzieliło parę centymetrów.
***
Wracam moi drodzy! :D
O ile jeszcze mam do kogo wracać :/
***
Wracam moi drodzy! :D
O ile jeszcze mam do kogo wracać :/